Już nie chce być silna, chcę umieć prosić o pomoc
R.
40 lat, mama dwójki w opiece współdzielonej, 2 lata po rozstaniu.
Ta rozmowa jest o wracaniu do siebie.
Wśród wiadomości,
które do mnie napisałaś, jest ta przysłana po premierze kolejnego odcinka
podcastu: „Odcinek o przemocy bardzo potrzebny. Długo nie dopuszczałam do
siebie, że jestem jej poddawana. Czasami nawet cisza i ignorancja jest jej
objawem.”
Byłam ofiarą przemocy psychicznej. Z boku byliśmy taką
książkową rodziną, instagramową, wycieczkową, podróżniczą. Mieliśmy dobry układ
współlokatorki, dbaliśmy o dzieci, o dom, o wyjazdy, o wszystko, tylko nie o siebie
nawzajem.
Kosztowny układ?
Po latach przyjmowania sączonych mi do ucha zarzutów, jaka
jestem zła, jak wszystko robię źle, jak do niczego się nie nadaję, straciłam
chęć do życia. Nie miałam siły wstać z łóżka. Wtedy uznałam, że to czas, by iść
do lekarza. Psychiatra zdiagnozował depresję i przepisał mi leki. Bałam się ich,
prosiłam męża o radę, wtedy usłyszałam: tobie już nic nie pomoże. Zwróciłam się
o pomoc do przyjaciół, jeden z nich wykupił mi receptę i dopilnował, żebym
wzięła leki. Zaraz potem trafiłam do wspaniałej psychoterapeutki. Podczas
trwającej ponad dwa lata terapii wiele rzeczy sobie uświadomiłam i podjęłam
decyzję o rozstaniu. Chwilę po rozstaniu, trafiliśmy jeszcze z mężem na terapię
dla par, na trzecim spotkaniu dowiedziałam się, że jest już zakochany.
Co poczułaś?
Ta wiadomość nie była dla mnie zaskoczeniem, wbrew
wyobrażeniom mojego męża, wiedziałam, że jest w innej relacji już od jakiegoś
czasu. Mam wrażenie, że przez kilka ostatnich lat naszego małżeństwa czekałam
na tę wiadomość, więc w pewnym sensie, mimo ukłucia, poczułam ulgę.
Zobaczyłaś szansę na
uwolnienie się?
Tak. Myślę, że to był koniec pewnego bardzo długiego procesu,
w którym dojrzałam do zadbania o siebie. Ja o ten związek walczyłam latami,
dałam z siebie wszystko i bardzo ucierpiałam.
Jak się czujesz dziś, dwa lata później?
Czuję się wolna. Czuję, że oddycham. To jest dla mnie teraz
najważniejsze. Staram się poukładać moje dni, żeby być spełnioną. Ale po 20
latach związku, rozwód, za który zostałam przez męża obciążona pełną
odpowiedzialnością, określam jako porażkę.
Jaką macie teraz
relację?
Chciałam się odciąć. Mój błąd, bo mamy dzieci, więc to jest
niemożliwe, on zawsze gdzieś tam będzie. Bardzo przeżyłam to rozstanie, krótko
po jego wyprowadzce trafiłam do szpitala, bo miałam kłopoty ze zdrowiem, to był
taki moment, w którym on mnie osaczył. Dostałam mnóstwo wiadomości z
wyzwiskami, oskarżeniami. Wiedział, w jakim jestem stanie, opiekował się wtedy
dziećmi. Błagałam go o spokój, musiałam zadbać o zdrowie, odpisał: ale to ty
chcesz ze mną rozmawiać, a nie ja. To niesamowite, ale ja mu uwierzyłam,
zaczęłam sprawdzać, kto zaczął tę rozmowę. Pomyślałam, ze coś jest ze mną nie
tak.
Dałaś się
zmanipulować?
Po tym, jak doszłam do siebie i wszystko na spokojnie
przeanalizowałam, powiedziałam: dość!
Zablokowałam go na każdym możliwym polu komunikacji, oprócz SMS-ów, bo musieliśmy
mieć kontakt z dziećmi. On po tym zablokowaniu zaczął nalegać na to, żebyśmy
wrócili do psychoterapeuty na spotkania w sprawach dzieci i naszej komunikacji.
Na początku się wzbraniałam, ale poszliśmy.
I bardzo się cieszę, że poszliśmy, bo jeżeli kiedykolwiek będę musiała mieć
jakieś sądowe sprawy z moim byłym mężem, to będę miała możliwość powołania tego
psychologa. To, czego od niego doświadczyłam na tych sesjach, było w 100%
obrazem tego, czego doświadczałam w małżeństwie. Pani psycholog, którą on sam wybrał,
żeby nie było, że jest ode mnie, więc jest niekompetentna, dała mu jasne sygnały,
że musi iść na swoją terapię, żebyśmy mogli wrócić do tych spotkań razem.
Czyli nadal macie
problemy komunikacyjne?
Mój były mąż pracuje w korporacji zagranicznej, więc komunikuje
się tym językiem. ASAP jest na porządku dziennym. Ja w ogóle takich zwrotów nie
używam, pracuję na uczelni, jest mi to obce.
Rozumiem co to znaczy, kiedy dostaję: IMO, ale to nie jest mój język. Czasem
już się z tego śmieję. Stworzył nam na wiele lat plik w Excelu do opieki
naprzemiennej. I tam zamieszcza takie komentarze: R. chce, żebym odebrał dzieci
dwie godziny wcześniej. R. wyjeżdża z dziećmi na wakacje, chce zabrać mi 3
godziny, czy tam 5 godzin z dnia z dziećmi.
Macie to w chmurze, z
dostępem dla dwóch osób?
Tak. Nasze życie było w chmurze, my się wymienialiśmy
mailami. Nie rozmawialiśmy ze sobą ostatnie lata, tylko on pisał do mnie maile,
tak jak pisze do korporacyjnych kolegów. Był taki moment, kiedy chciał się
zamienić weekendami, żeby zsynchronizować czas z dziećmi partnerki. Dobra, luz,
ale jak ja chciałam jakiś czwartek zamienić, to dostałam elaborat… Oczywiście
weszło to do Excela. On ten Excel dołączył do rozprawy sądowej.
Ktoś ten dokument
potraktował serio?
Nie.
Powiedziałaś na
początku rozmowy, że twoje dzieci były zaskoczone rozstaniem, jak sobie
poradziły?
Syn, wkraczał wtedy w nastoletniość, nie wykazywał żadnych
emocji, co mnie oczywiście martwiło. Potem był taki moment, że wymyślał jakieś
choroby, bóle brzucha, cuda, żeby nie chodzić do taty, mimo, że mają naprawdę
dobry kontakt. Teraz wiem, że to było z troski o mnie, próbował mi wypełnić czas.
Bardzo długo nie powiedział kolegom o tym, że my się rozstaliśmy, wstydził się
tego. Pomogło, kiedy mu powiedziałam, że dwie trzecie jego klasy ma taką
sytuację i wskazałam dzieci, które żyją w opiece naprzemiennej. Myślę, że to do
niego najbardziej przemówiło, przestał się tego wstydzić i przestał wymyślać dziwne
historie, jak ta, że mieszkanie jego taty, to mieszkanie wujka i to wujek
tam mieszka.
Miał też taką fazę, że wcielił się totalnie w rolę mojego
byłego męża. Z jego twarzą. Z tekstami, które słyszałam wcześniej, ten sam ton.
Mroziło mnie to. To mi pokazało, że syn może nie spodziewał się naszego
rozstania, ale słyszał wszystko, co się działo w naszym życiu. Później
przeszedł w taką fazę opieki. Sto razy dziennie wyznawał mi miłość, spał ze
mną, zajmował się młodszą siostrą i domem. Musiałam z nim przeprowadzić
rozmowę, że wszystko to doceniam, ale to nie jest jego rola. Teraz bunt na to,
co się wydarzyło pokrywa się z buntem wynikającym z dojrzewania, aktualnie jest
w terapii. Sam poprosił o takie wsparcie, jestem z niego dumna.
A córka?
Córka jest jeszcze w przedszkolu, wszystko to bardzo
przeżyła. Z myślą o niej zrobiłam kalendarz, na którym zaznaczałyśmy, kiedy
będzie tata, a kiedy mama, tak, żeby nie była zaskoczona i czuła się
bezpieczniej. Ale też miała moment, że nie chciała chodzić do taty. Dostałam
wtedy taką wiadomość od byłego męża, że to ja muszę ją przekonać do tego, żeby do
niego szła, podpierał się jakimiś książkami. Uwierzyłam mu i zaczęłam ją
namawiać do pójścia do taty, w pewnym momencie zapytała: czy ty mnie tutaj już
nie chcesz? Natychmiast przestałam to robić. Teraz jest już z tym wszystkim
pogodzona, łatwiej jej to przyszło niż bratu. Zmienia domy bez problemu, kiedy
idzie do taty to rysujemy sobie serduszka na przedramieniu i umawiamy się, że naciskamy
w tęsknocie, żeby ta druga mogła to poczuć.
Trudno Ci było
towarzyszyć dzieciom w ich żałobie?
Myślę, że długo broniłam się przed swoimi emocjami, nie
pokazywałam im, co czuję. Nie chciałam płakać przy nich. W pewnym momencie
zdałam sobie sprawę, że nie mogę tak, że tak się po prostu nie da. Oni muszą
wiedzieć, że to, że płaczą, to nie jest nic złego. I to, że ja płaczę, to też
nie jest nic złego.
Jak ułożyliście
kalendarz opieki?
Weekend mój, poniedziałek i wtorek taty, środa, czwartek, piątek
mój, weekend taty itd. natomiast zmierzamy do: tydzień na tydzień, bo te ciągłe
zmiany są dla dzieci trudne. Chcemy tylko wprowadzić zasadę, że w tygodniu
jednego rodzica, drugi zawozi dzieci na zajęcia dodatkowe, to szansa na
kontakt. Broniłam się przed tą dłuższą rozłąką bardzo, nie ukrywam, że miałam
taki moment, że może bardziej bałam się o siebie, jak ja to zniosę, kiedy ich
nie będzie.
I jak to znosisz?
Uczę się sama żyć. Nauczyłam się chodzić sama ze sobą na
obiady. Nauczyłam się sama ze sobą chodzić do kina, do teatru, na koncert.
Wcześniej się tego wstydziłam, myślałam, że ludzie będą na mnie patrzeć, bo
jestem sama... A teraz to robię i jest mi z tym dobrze. Zaczęłam sama siebie
szanować, lubić siebie. Zawsze wiedziałam, na co mam ochotę, tylko zawsze
miałam z tyłu głowy, że to może nie być zaakceptowane przez osobę obok, a jak
nie zostanie do końca zaakceptowana, to nie będzie dobrze.
Zmieniłaś nazwisko po rozwodzie?
Tak. Przeczytałam, że 70% dziewczyn po rozwodzie zmienia
nazwisko. Masz na to trzy miesiące po rozwodzie, długo się wahałam i
zastanawiałam, decyzję podjęłam w ostatnim momencie. Stwierdziłam, że jak mam
zacząć nowe życie, to chcę je zacząć ze swoim panieńskim nazwiskiem.
Ta zmiana odbywa się niemal jak ślub, tylko jesteś tam sama. Wychodzi kierownik
urzędu stanu cywilnego z tym swoim łańcuchem i zwraca ci twoje nazwisko. Potem
miałam wyrzuty sumienia w stosunku do córki, nie podobało się jej, że inaczej
będziemy się nazywać. W pracy to też był problem, przyznałam się dopiero pół roku
później, wstydziłam się. Naprawdę bardzo długo się wstydziłam tego, że mi w
życiu nie wyszło. Do tego uczelnia, to takie specyficzne środowisko pracy, z
tabliczką na drzwiach, z artykułami naukowymi podpisanymi nazwiskiem... Po tym,
jak to ujawniłam, zdarzały się zabawne sytuacje, na przykład gratulację ślubu
(śmiech). Cieszę się z tego ruchu, kocham moje nazwisko!
Ostatnio, na naszej
grupie, dziewczyny pisały o tym, że nie dostały wsparcia od swoich rodziców.
Jak to było u Ciebie?
Z perspektywy czasu wiem, że wybrałam sobie na męża osobę,
która była jak moja mama. Nie miałam z nią żadnej relacji, ani psychicznej, ani
fizycznej. Nie pamiętam jej ze swojego dzieciństwa. Pamiętam tylko takie
uczucie, że cały czas na nią czekam aż wróci z pracy. Poznawałam jej kroki, jak
je słyszałam z klatki schodowej, mogłam spokojnie iść spać. Nigdy jej nie było
na moich występach, nigdy nie była na wręczeniu dyplomów, zawsze miała pracę. Pierwsze
co usłyszałam od mojej matki, kiedy poinformowałam ją o rozstaniu to, że to
jest moja wina, że nie poddałam się wystarczająco, że nie byłam wystarczająco
dobra, że wymagam zbyt wiele. Więc ten najgorszy moment rozstania, jak wszystko
w moim życiu, przeżyłam bez niej. Może tak to przyjęła, bo zawsze idealizowałam
mojego męża?! Moi rodzice nie słyszeli o tym, że coś złego się dzieje, a mój
były mąż jest bardzo inteligentnym człowiekiem. Tacie wcale nie chciałam
powiedzieć, nie miałam odwagi, bo zawsze miał dobre relacje ze swoim zięciem,
mając same córki, traktował go jak syna. Dla mnie to tata był tym bliskim,
obecnym rodzicem. Bardzo dużo mi w moim życiu dał, nawet z takich kobiecych
rzeczy, to z nim kupowałam pierwszy stanik, czy podpaski, wtedy to były trudne
historie. Tacie powiedziała mama.
Co zrobił, kiedy się
dowiedział?
Zadzwonił do mnie z pytaniem: dlaczego? Nie umiałam mu odpowiedzieć,
obiecałam, że do tego wrócimy, wtedy zadzwonił do mojego byłego męża. Nie wiem
o czym była ich rozmowa, nie wiem ile trwała, natomiast napisał mi smsa, że pomimo
tych lat, już rozumie, dlaczego się z nim rozstałam. Od tego momentu mam w
tacie stuprocentowe wsparcie. Nigdy nie powiedział, że zrobiłam źle. Jedynie pyta:
wszystko okej? Tylko tym razem powiedz prawdę. Już wie, że nie zawsze ją
mówiłam.
Z mamą musiałam przejść naprawdę bardzo długą drogę po tym wszystkim. Wysłałam
jej maila, bo nie byłam w stanie z nią rozmawiać, że może tego nie rozumieć,
ale żeby uszanowała moją decyzję. Nawet jak się z tym nie zgadza, nawet jak
jest jej z tym źle, to ja teraz potrzebuję pomocy. Pierwszy raz w moim
czterdziestoletnim życiu, zwróciłam się
o wsparcie. Wysłała mi wtedy na Messengerze serduszko, to był dla mnie naprawdę
ogromny przełom.
Rozbroiłaś ten wstyd,
o którym mówiłaś?
Wstyd miałam ogromny. Do dziś tak o tym myślę, że powinnam
zrobić więcej dla tego małżeństwa, niż zrobiłam. Ale coraz częściej czuję, że
ten wstyd już nie jest mój. To jest chyba wstyd tych ludzi, którzy patrzą na
mnie i myślą o tym, że mi nie wyszło.
…
O! Mam matcha na Tinderze (śmiech).
Chodzisz na randki?
Kiedyś napiszę książkę na temat Tindera i portali
randkowych. Bardzo szybko weszłam w aplikację, fatalnie się czułam i
pomyślałam, a co mi tam! Ale wtedy pojawił się w moim życiu człowiek z
otoczenia, który dał mi pół roku totalnego szczęścia. Jesteśmy sobie wzajemnie
wdzięczni za tamten czas, ale to osoba ze swoimi problemami, a ja mam swoje i
muszę być dla dzieci.
Byłam na kilku spotkaniach z aplikacji i nie wiem, czy
kiedykolwiek tam trafi się ktoś rozsądnie myślący o życiu, bez problemów,
którymi obarcza na starcie drugą osobę. Może jestem zbyt mało odważna, a może
mam dystans, bo jest mi teraz dobrze… Nie potrzebuję teraz związku. Mam
nadzieję, że to się kiedyś zmieni.
Mężczyźni, z którymi
się spotkałaś akceptowali, że masz dzieci?
Nawet tak. Ale
później zaczynała się rozmowa o tym, co robię w życiu i to się okazywało największym
problem dla facetów.
Kastrujesz ich swoim
życiem zawodowym?
Na to wychodzi. Jak powiem, że jestem wykładowczynią, że mam
doktorat, to jeszcze jakoś to znoszą, ale jak mówię, w jakiej działam dziedzinie,
to koniec. Zastanawiam się, dlaczego tak jest. Może znajdzie się jakiś książę,
który to ogarnie (śmiech).
Czego teraz dla
siebie chcesz?
Strasznie trudne pytanie... Chciałabym spokoju, ale nie od
świata, chciałabym spokoju od siebie. Chciałabym się nie zamartwiać rzeczami,
które tak naprawdę nie mają wpływu na to, kim jestem, co robię, jak ogarniam
rzeczywistość. Zawsze byłam perfekcjonistką, wszystko miałam poukładane, a
teraz akceptuje, że nie wyrabiam się z pewnymi rzeczami. Już nie chcę być silna,
nie chcę być dzielna. Chcę umieć prosić o pomoc.
W zeszłym roku
napisałaś na naszym profilu, że pierwszy raz jedziesz sama z dziećmi na wakacje
i jesteś przerażona. Jak było?
To były najlepsze wakacje mojego życia. Dzieciaki często je
wspominają i pytają, czy znowu to powtórzymy.