Żałoba jest dojrzewaniem
Ewa Pawlik,
dziennikarka, producentka, założycielka firmy: Pełnia. Ceremonie Humanistyczne.
Ewa, towarzyszysz ludziom, krótko po wielkich stratach.
Jesteś dojrzałą kobietą, mamą po rozstaniu, pomyślałam, że dużo wiesz o
żałobie.
Spójrz, w jakiej jestem dziś młodzieżowej koszulce, w niej zawiera się manifestacja żałoby po młodości, którą zaczynam odczuwać. Po moich wyobrażeniach na temat tego, czym będzie moje życie na tym etapie, a czym jest. Na przykład mogłam sobie wyobrażać, że będę miała gwarną, liczną rodzinę, a teraz w wieku 44 lat muszę się już skonfrontować z myślą, że to się nie wydarzyło. Chcę przez to powiedzieć, że żałoba jest tematem bardzo powszechnym, tylko ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wiele rzeczy jest jej źródłem. Na hasło: żałoba, myślimy o śmierci, a żałoba wydarza się po różnych rzeczach. To, po czym się wydarza, można podzielić na żałobę uznaną, kiedy możesz mieć przeczucie, że przez nią przechodzisz, i żałobę nieuznaną, wtedy możesz nie wiedzieć, co się naprawdę dzieje.
To ja też w takim razie przechodzę teraz uznaną żałobę
po młodości. Bywa mi trudno, ale daję radę, bo ten proces w niedużym stopniu
odbiera mi poczucia bezpieczeństwa. Może nie myślałam nigdy za dużo o tym, że
będę się starzeć, ale były już sygnały, że to nadchodzi i nie spadło na mnie z
zaskoczenia. Żałoba wywołana zaskoczeniem jest dużo trudniejsza.
Żałoba jako utrata, czy dotyczy osoby, czy dotyczy twojego wyobrażenia na twój temat, czy zdrowia, czy młodości, czy pracy, jest często gwałtowną, a zawsze nieodwracalną zmianą. Jak zachodzi taka nieodwracalna zmiana, to towarzyszy jej strach. To jest sytuacja, w której przez chwilę myślałaś, że wiesz, jak będzie wyglądało twoje życie, a on już wygląda zupełnie inaczej i teraz musisz się tu odnaleźć. Dodatkowo żyjemy przecież takimi życiami, w których nie chcemy tolerować żadnego dyskomfortu. Nam się wydaje, że wszystko można wygładzić: usiądę, pomedytuję, może przeczytam to, tamto, a może wypowiem magiczną formułę i to zniknie. No nie zniknie, trzeba znaleźć sposób na życie z tym.
Zbliżmy się do straty po rozstaniu, wszystkie to
przeżyłyśmy, a niektóre z nas właśnie w to wchodzą i tu jest ciemno, zimno i
strasznie.
Zaczęłabym od tego, że jak przechodzisz żałobę po związku, to zanim w ogóle się zastanowisz, co straciłaś – bo to jest bardzo rozległa strata - i czym to można suplementować, bo można, jak się dobrze rozumie co się traci, to dokonaj takiego błyskawicznego przeglądu znajomych. Spójrz w jakich funkcjach możesz, w tym najtrudniejszym momencie, z nich czerpać. Pomyśl o swoich przyjaciółkach, masz na pewno takie, które kiedy ty im się zwierzasz i na coś psioczysz, to natychmiast wypluwają ci dziesiątki rozwiązań.
Działaczki.
Tak i jeżeli jesteś w tej
pierwszej fazie żałoby, kiedy musisz zapłakana siedzieć z butelką wina i wyklinać
na czym świat stoi na byłego, to nie chcesz siedzieć z działaczką. To Ci w
ogóle nie zrobi dobrze. Zastanów się, kto z twoich znajomych potrafi
kontenerować emocje, kto będzie dobrym słuchaczem i kto pozwoli Ci wyrzucić z
siebie wszystko to, co musisz wyrzucić. Kogoś, kto nie przemieni tego w żadne
działanie, nie zaserwuje Ci żadnych recept. Wskaż kogoś, kto będzie umiał
wytrzymać z tobą w tym stanie.
Jak sobie już zobaczysz: mam kogoś do słuchania, mam kogoś do działania, mam kogoś przy kim mogę mieć wytchnienie –to będzie osoba, która nie wejdzie z tobą w ten temat, więc możesz z tą nią łapać momenty normalności, na przykład kupić dzieciom buty – jak zobaczysz tę grupę, to będzie Ci trochę lepiej.
Wspaniałe! Dziewczyny, mówiąc o przygotowaniach wspominają o prawnikach, psychologach, ale nie słyszałam jeszcze o spojrzeniu na grono znajomych, jak na wyspecjalizowany sztab kryzysowy.
Słuchacz/ka, działacz/ka i ktoś, z kim masz wytchnienie, sprawiają, że kiedy tak najbardziej kulejesz, to masz przynajmniej jakąś laskę w dłoni. Do tego zastanów się też, po spotkaniu z kim czujesz się gorzej - takich przyjaciół, czy znajomych też mamy. Tych ludzi w kryzysie omijajmy. Jak masz mamę, która ci powie, że wiedziała, że to się tak skończy, nie dzwoń do mamy przez jakiś czas.
Mam grono wsparcia, mogę spróbować zmierzyć się z moją
stratą. Tylko czuję, że jak powiem, straciłam związek, straciłam męża,
straciłam rodzinę, to mówię hasłami, pod którymi aż roi się od mniejszych i
większych strat, ale nie wiem do końca czym one są, trudno mi je uchwycić i
spadam w przepaść.
Warto usiąść przed taką dużą
kartką papieru, napisać tam imię tego naszego partnera i jak promienie słońca,
wyrysować strzałki wychodzące od tego imienia. Co tracisz razem z tym
partnerem? Utrata wyobrażeń, utrata sposobów spędzania czasu, utrata wizji
siebie w przyszłości, utrata bardzo konkretnych rytuałów, utrata sposobów
spędzania czasu… Część to będzie wspólna przyszłość, a część to będą bardzo
konkretne rzeczy w teraźniejszości, na przykład bardzo częstą stratą w
rozstaniu, tak samo jak w żałobie po śmierci partnera, jest utrata stabilności
finansowej. Warto zrozumieć, że z tą podstawową stratą, czyli stratą partnera, idą
tak zwane straty wtórne. Warto zobaczyć, czym one są. Na przykład, rozpadła
Ci się rodzina, straciłaś swój sposób spędzania niedziel, bo mieliście swoje
niedzielne rytuały i tego z tą osobą już teraz nie będzie.
Jeżeli sobie rozrysujesz te wszystkie rzeczy, nazwiesz swoje lęki, na przykład, jak tracisz partnera, o którym myślałaś, że jest na zawsze, to cierpisz na bardzo wielu poziomach: legła w gruzach twoja wiara w miłość, straciłaś poczucie własnej atrakcyjności, straciłaś poczucie bezpieczeństwa, straciłaś twój styl życia, czy poziom życia, to w końcu zaczniesz szukać sposobów na poradzenie sobie z tym. Będziesz chciała jedne rzeczy zastąpić drugimi, wejdziesz w tryb działania i powoli zaczniesz wychodzić z beznadziei.
I bezradności.
Tak, zaczynamy wtedy
odzyskiwać utraconą sprawczość, Strata sprawczości jest zawsze bardzo dużym
szokiem, i w przypadku śmierci partnera i w przypadku rozpadu związku.
Pamiętajmy jednak, że na początku, zaraz po rozstaniu najważniejsza jest ewaluacja systemu wsparcia. Słuchacz/ka to jest kluczowa postać, bo my też w tym pierwszym stanie jesteśmy taką mniej fajną wersją siebie. Wszystkie emocje na wierzchu. Mówisz rzeczy, których normalnie byś nie powiedziała. Powtarzasz się bez końca. Jesteś wredna. Bywasz wulgarna. I teraz to musi być ktoś taki, kto to puści mimo uszu i to nie będzie tematem za jakiś czas. Bo to, co się z tobą dzieje, jest zupełnie naturalne. Dlatego pracując z ludźmi doświadczającymi straty w kontekście śmierci, cierpliwie słucham, a potem to wszystko z siebie wyrzucam. Nie biorę tego, bo nie można, również z szacunku do tych osób. To moment, w którym potrzeba kogoś, kto będzie potrafił uszanować to, co się w tobie wydarzyło.
Jest taki moment, w którym mogę się zawiesić i jeśli
moja słuchaczka tego nie wyczuje, to przepadłam.
Jako celebrantka kontaktuje
się z osobą, z którą żegnałam kogoś jej bliskiego, po mniej więcej 40 dniach,
wiesz dlaczego? Bo to jest czas, kiedy zużywa się społeczne zainteresowanie
twoją sytuacją. Tak bywa w żałobie, ale też jak urodzimy dziecko.
Po rozstaniu, przez pierwsze tygodnie przyjaciółki będą słuchały jakim draniem był twój były, jaka jesteś zrozpaczona, ale jeżeli przekroczysz ten dozwolony społecznie czas na tego typu zachowania, to spotkasz się z ostracyzmem. Przez mniej więcej sześć tygodni będziesz chroniona, ale potem stracisz status osoby w wyjątkowej sytuacji. To jest też informacja dla ciebie: weź się w garść.
Przejdź na kolejny level?
Kiedyś myślano o żałobie jak o takim procesie, który ma swój początek, ma najpierw fazę taką, potem fazę taką, potem fazę taką, a potem już w ogóle nie ma tej żałoby. To jest oczywiście nieprawdą, bo żałoba po związku, tak samo jak po śmierci, to jest takie przeżycie, które nakłada filtr na rzeczywistość. Ty już będziesz przez ten filtr patrzyła, bo na pewno jesteś inna, przez to, co przeżyłaś. Zmieni się twoje wyobrażenie, będziesz inaczej wchodziła w kolejne relacje. Nie ma końca żałoby, żałoba to jest życie.
Podoba mi się ta metafora z nałożeniem filtra, ja
zawsze widziałam to jako pęknięcia, ta twoja jest wymagająca, ale mniej niż
pęknięcie pozbawiająca .
To takie rozstawanie się z pewną niewinnością, dojrzewanie. Wydaje mi się, że w ogóle nie sposób w życiu dojrzeć bez kilkukrotnego przejścia przez proces żałoby. Możemy to wypierać, mnóstwo osób próbuje. Możemy odsuwać ludzi, którzy nam przypominają o żałobie, ale nie uciekniemy przed nią.
Te próby ucieczki wydają się czymś naturalnym i kuszącym,
kiedy masz już dość cierpienia, a twój ex mieszka kilka ulic od ciebie i nagle
masz tę myśl, że to trzeba odratować. W tym miejscu walki o coś, czego już nie
ma też można się zgubić.
Dlatego doradza się zawsze ucięcie kontaktu, przynajmniej na parę tygodni. Jak chcemy wydobrzeć z tej sytuacji, to musimy przez chwilę pobyć same. Tak realnie same. I oczywiście, w sytuacjach, kiedy są też w tym dzieci, to jest niezwykle trudne, ale trzeba ten kontakt z ex, przynajmniej na początku, ograniczyć do minimum. Bo ty sama musisz się przegrupować. Ty sama musisz zobaczyć z czym zostajesz.
Trudne zadanie dla kogoś, kto został porzucony i ma
nadzieję na to, że los się odmieni.
Bardzo trudne. Wtedy są potrzebne przyjaciółki,
które cię powstrzymają przed ewentualnymi nocnymi telefonami błagalnymi. Trzeba
się wtedy pilnować, naprawdę.
Ta pierwsza faza żałoby, nazywa się fazą przetrwania. To jest ten moment, kiedy
my zapominamy pić, zapominamy jeść, spać, więc jak pomyślisz z perspektywy
ciała, to zobaczysz, że ciało walczy o życie w tym momencie.
A ja tego nie czuję.
A ty tego nie czujesz, więc właśnie musisz mieć koło siebie kogoś, kto cię zapyta, czy jadłaś coś dzisiaj. Poprowadzi cię trochę przez rzeczywistość, bo twoja cała energia jest skupiona na przetrwaniu i wtedy dzieje się szereg procesów, na przykład czasowo spada nam IQ. Choćby dlatego wtedy potrzebujemy opieki. W przypadku śmierci to jest bardziej oczywiste, w przypadku rozpadu związku często trzeba o pomoc poprosić . Na pewno po śmierci nie musisz się wstydzić tego, że Ci ktoś umarł, a w sytuacji na przykład porzucenia czy rozpadu związku dochodzi wstyd. Ze wstydem trudno być z ludźmi.
Tymczasem żałoba to przypływy i odpływy, można dać się
porwać.
Jeżdżę co roku na wakacje z grupą przyjaciół, to są same pary i ja tam jestem jedyną samotną mamą. Odchorowuję za każdym razem te wyjazdy. Uwielbiam moich przyjaciół, uwielbiam z nimi być, ale ta moja sytuacja bycia samotną mamą zawsze mnie uderza wtedy i to jest niezależne od tego, czy ja byłam na tych wakacjach rok po rozstaniu, czy cztery lata po.
Na pierwsze wakacje po rozstaniu wyjechałam ze znajomymi,
ja sama z dwójką i oni wtedy jeszcze pełna rodzina. Było mi z nimi
fantastycznie, ale sama ze sobą czułam się w tym układzie koszmarnie. Marząc
już o kolejnym wyjeździe, napisałam na
fb ogłoszenie, że szukam samodzielnego rodzica z dziećmi do podróżowania.
Pierwszy odezwał się ktoś, o kim nawet nie wiedziałam, że mam go w znajomych.
Tak zaczął się mój patchwork.
Widzisz, zrobiłaś dokładnie
to, o czym mówiłam, czyli zdałaś sobie sprawę z tego, gdzie powstaje sytuacja
do zaopiekowania, zrobiłaś coś, żeby się tym zaopiekować i co?
I wróciło życie.
Co można zaleźć w żałobie, co zaskoczy nas
wzmacniająco?
Dużo jest gniewu, choć pierwszy kojarzy nam się z żałobą smutek. Gniew jest olbrzymią energią. Możemy się posłużyć banalnym przykładem z życia, który na pewno każda z nas ma. Masz zapchaną szafę i od dawna sobie powtarzasz: muszę to posprzątać, muszę sfotografować rzeczy, wystawić na sprzedaż, muszę to zrobić... Nie robisz z miliona powodów. Któregoś dnia jesteś już tak tym wkurzona, że w pięć minut to jest załatwione. O tym mówię. Gniew potrafi być siłą napędową do zmian. Ja się nie zgadzam na to, co jest i ja natychmiast wymyślam sposób na to, jak mieć inaczej.
Znajdujesz momenty wytchnienia i odpuszczasz?
Jeżeli z tego rozstania wyszłaś
cała, pracujesz nad sobą i jesteś otoczona wsparciem, to życie, które dałaś
radę sobie zbudować jest prawdopodobnie lepsze niż to, które miałaś szamocząc
się jeszcze w tej relacji. Czasami możemy być wtedy wdzięczni ludziom, za to, że
nam pokazali, jak nie chcemy. Załóżmy, że miałam partnera z uzależnieniem i
dociera do mnie, po wielu miesiącach, że już jestem wolna od tego, w takim
sensie, że mnie to codziennie, bezpośrednio nie osłabia. Czasem będę miała
zrozumienie do jego choroby, będę królową zen, a czasami udusiłabym go gołymi
rękoma. Myślę, że po prostu jestem skazana na tę sinusoidę. Staram się już tylko
wszystko załatwiać ze sobą. I to uduszenie i wybaczenie. Po drugiej stronie nie
ma z kim.
Jak o siebie dbasz w żałobie?
Mam taki mój bardzo krótki
mental check. Cokolwiek robię, jest albo w stronę życia, albo w stronę śmierci.
Zjem sześć pączków na obiad, to to jest w stronę śmierci, a jak sobie zrobię
coś zdrowego, to jest w stronę życia. Daję sobie prawo robić czasami rzeczy
kompletnie nierozwojowe, autodestrukcyjne. Ja tego też czasami potrzebuję, ale
dbam o balans. Muszę wiedzieć, czy generalnie w moich działaniach, jak tak
pomyślę o minionym tygodniu, chociaż trochę pełznę w stronę nowego życia, czy
jednak wiem, że siedzę w miejscu albo się cofam. Jak sobie zadasz samej to
pytanie, to wiesz to.
Jak sobie myślę o swoich żałobach, mając
45 lat wcale nie tak trudno o kilka takich doświadczeń, to ta histeria jest u
mnie takim momentem największego ryzyka pójścia w mrok. Jest o największym
strachu, jest o braku zaufania do samej siebie, o nierozumieniu tego co się
dzieje, ale też o tak wielkiej sile cierpienia, które chce się we mnie zapisać.
Oczywiście doskonale
rozumiem, o czym mówisz. To jest utrata kontroli, więc zaczynasz się bać, czy
ty w ogóle to dźwigniesz, czy ty w ogóle sobie poradzisz z tą sytuacją. Utrata
kontroli to stały element żałoby.
Twój organizm procesuje olbrzymi szok. W związku z tym spada ci IQ. W związku z tym masz mniejszą zdolność koncentracji. W związku z tym masz większą skłonność do wybuchów gniewu albo napadów płaczu itd. Jak spojrzysz na te wszystkie trudne rzeczy, które przechodzisz, jak na takie mechanizmy, które mają sprawić, że ty sama i społeczność wokół ciebie się tobą trochę zaopiekuje, no to ma to sens, prawda? To nie są tylko jakieś takie uciążliwe symptomy, tylko coś, co ma głęboki sens.
Dziewczyny piszą, jestem rok , dwa, trzy lata po
rozstaniu i ciągle boli.
Jedna rzecz przetrwała te zmieniające się teorie żałoby, takie przekonanie, że musisz sobie dać pół roku ze swoją żałobą i jeżeli po pół roku ona ci paraliżuje życie, to znaczy, że masz problem i warto poszukać profesjonalnego wsparcia. Ale jeżeli żałoba powraca falami, pojawia się tylko w określonych momentach, nie utrudnia Ci życia na co dzień, to ten półroczny bufor, będzie czasem, kiedy wszystko trochę stoi na głowie. I warto o tym pamiętać, żeby mieć dla siebie większą wyrozumiałość.
Często głośniejsze jest w nas cierpienie matki niż
kobiety czy parterki. I wtedy sobie nie chcemy na tę żałobę pozwolić, bo
zakładamy zbroję siłaczki dla dzieci.
Powodzenia z ukrywaniem
rzeczy przed dziećmi. Wróćmy myślami do naszego dzieciństwa.
Może nie zawsze wiedziałaś, co dokładnie się dzieje, ale zawsze czułaś, że
dzieje się coś. Dla dziecka, jeżeli dzieje się coś złego z rodzicem, czego
dziecko nie rozumie i co nie zostanie nazwane, dzieje się to na linii:
rodzic-dziecko i jest winą dziecka. Tak dziecko widzi rzeczywistość. Więc
myślę, że mama, która płacze i mówi, że płacze, bo jest smutna, a jednocześnie
pozostaje blisko w kontakcie ze swoim dzieckiem nie robi mu krzywdy. Mama,
która udaje, że wszystko jest ok, a ledwo się trzyma wywołuje w dziecku napięcie.
Jakie masz obserwacje na temat ludzi, którzy wpadają w
żałobę po stracie kogoś bliskiego? Co się z nami dzieje? Czego nie rozumiemy?
Jestem zaskoczona tym, jak dużo w
żałobie jest miłości. Nie ma domku bez ułomku, w każdej rodzinie jest coś, ale
w sytuacji żałoby jednak zawsze wygrywa miłość. Kończą się pretensje, czasami
wracają później, ale w tej pierwszej fazie jest miłość i ludzie są tacy bez
skórki. Zawsze mnie zachwycają. Słyszę od razu w rozmowach z nimi, co jest
ważne, a co nie jest. Te rzeczy, które nam wypełniają czas i za którymi gonimy,
i w imię których tratujemy różne inne, okazują się mało istotne. Praca na
przykład jest mało istotna. Źródłem bólu, jest to, że nie daliśmy sobie
nawzajem znać, że się akceptujemy i kochamy takimi, jacy jesteśmy. Widzę po
tych dzieciach, nawet czasami 70-letnich, które tego nie usłyszały nigdy, że to
jest problem. Dlatego obsesyjnie mówię mojej córce, że wszystko, co przeżywa,
jest ok, że ona jest super, żeby miała takie poczucie pełnej akceptacji tych
wszystkich odcieni, jakie mamy w życiu.
Bardzo ważny jest wspólny czas, taki właśnie o niczym konkretnym. Nie chodzi o
wakacje raz w roku, tylko ten codzienny czas, bez fajerwerków, ale blisko
siebie. Z rozmów słyszę, że najważniejsze jest, żeby sobie mówić, że się
kochamy. Ludzie bardzo żałują, że tego nie powiedzieli i to jest nie do
odrobienia w żaden sposób.