Jestem z siebie mega dumna
Odnaleziona po latach
Mama dwójki kilkulatków w opiece naprzemiennej. Kobieta po trzydziestce, od kilku miesięcy rozwódka.
Ta rozmowa jest o uratowaniu się.
Co się zmieniło w twoim macierzyństwie po rozstaniu?
Moje dzieci mówią mi: „Mamo,
jesteś teraz taka super!” Dużo się śmiejemy, robimy razem fajne rzeczy.
Wcześniej to było niemożliwe, bo czułam ogromne przytłoczenie związkiem, w
którym żyłam. Nie mogłam być fajną mamą, nie dało się tak. Po rozstaniu stałam
się taką matką, jaką chcę być. Dałam sobie prawo do bycia matką, która popełnia
błędy, taką, która nie ogarnia wszystkiego na tip-top. W małżeństwie,
próbowałam doskoczyć do ustawionej mi poprzeczki, ale to oczywiście nie mogło
się udać.
To Ty zdecydowałaś o rozstaniu?
Tak i to nie była decyzja spontaniczna, byliśmy prawie 3 lata w terapii, która
totalnie nie szła. Rozjazd był na wszystkich polach. Plus niestety mój były mąż
to typ narcystyczno-przemocowy, więc w małżeństwie doświadczyłam bardzo dużo
przemocy. Dopiero, kiedy weszłam w terapię, doszło do mnie, co tak naprawdę się
dzieje w naszym małżeństwie.
W trakcie terapii odkryłam, że ja się w zasadzie przygotowywałam do tego rozstania
od dłuższego czasu. To było małżeństwo weekendowe, miałam więc na to
przestrzeń.
Co to znaczy?
Byłam sama z dziećmi, a mój były mąż pracował w różnych miejscach w Polsce.
W pewnym momencie byłam sama z noworodkiem i dwuipółlatkiem. Przez rok
praktycznie sama z dwójką maleńkich dzieci. Już wtedy mi to nie leżało. Po tym,
jak wróciłam do pracy nastąpiło podważanie
mnie jako matki, podważanie mojego zaangażowania. A ja, jak miliony kobiet, chodziłam
do pracy i wracałam do dzieci.
Zarzuty wychodziły od ojca żyjącego w innym mieście?
Jednocześnie po każdej rozmowie, że nie pasuje mi to, że mieszkamy w różnych
miastach nie zmieniał tej sytuacji. To się wszystko tak zaczęło kumulować, że
wylądowałam na terapii, z mocno wdrukowanymi komunikatami, że jestem
beznadziejną matką. Ja już nie wiedziałam co ja myślę, jak ja odbieram
rzeczywistość, czy to prawda, czy to kłamstwo. Wydaje mi się, że on inaczej
wyobrażał sobie mnie jako matkę i gdzieś to, jaką ja chciałam być matką, mocno
mu nie rezonowało.
Nie zmieściłaś się w jego wizji?
Mam wrażenie, że do pewnego momentu próbowałam wpisać się na siłę w jego plan,
robić to, czego ode mnie wymagał, ale pomimo tego było do dupy. Łatwiej zrobiło
mi się, kiedy poszłam na terapię. Jak już zaczęłam osadzać pewne rzeczy na
faktach, nie dawałam się manipulacjom, zaczęłam wybijać się na niepodległość.
To wtedy podjęłam tą trudną decyzję o rozstaniu, miałam straszne dylematy ze
względu na moją chorą córkę. Bałam się odbioru społecznego kobiety, która
decyduje odejść od ojca mając chore dziecko. To, co nie pomagało, to taki
obrazek wspaniałej rodziny, wspaniały ojciec bez skazy, a w domu... awantury,
wrzaski, wyzwiska, generalnie całe zło skupiało się na mnie. Tam było naprawdę
dużo przemocowych kawałków, pojawiły się elementy przemocy fizycznej, i to
wszystko w białych rękawiczkach. To było trudne do udźwignięcia emocjonalnie, a
podejmując decyzję o rozwodzie bałam się, że będę walczyła z pewnym mitem, z
pewnym społecznym wyobrażeniem.
I jak sobie społeczeństwo poradziło?
Nie spotkałam się ze złymi głosami. To był duży lęk, który okazał się bujdą na
resorach.
Ze strony ludzi spotyka mnie zrozumienie i współczucie, nie czuję się oceniana.
Dla przykładu, poszłam do szkoły powiedzieć nauczycielce mojego syna, co się
dzieje, że mogą się w najbliższym czasie jakieś dziwne rzeczy z nim dziać,
poprosić ją o współpracę i ona zareagowała wspierająco. To tylko ja w głowie
słyszałam taki głos: „Co to za matka co dzieci na tydzień zostawia”.
Wiedziałaś, czyj to głos?
To było mocno skorelowane z tym podtapianiem mojego macierzyństwa przez
mojego byłego męża. Jak ciągle słyszysz, że porzucasz swoje dzieci i jesteś w
depresji, no to w pewnym momencie po prostu zaczynasz w to wierzyć. W związku z
tym, że ja zaczęłam w to wierzyć, to miałam te lęki przed społecznym odbiorem.
Czy twój były mąż przeprosił Cię za to?
Nigdy.
Jak podzieliliście się opieką nad dziećmi?
Mamy opiekę naprzemienną, co jest trudne z przemocowcem, bo to są ludzie, którzy łamią granice. Miałam duży dylemat, bo z jednej strony ta nasza przemocowa relacja, a z drugiej strony, on zawsze był dobrym ojcem dla dzieci, dbał o nie, nic mu tu nie mogę zarzucić, był i jest zaangażowany w ich relację. Decydując się na rozwód, myślałam o tym wszystkim i stanęłam przed takim wyborem, że mogę zabrać dzieciom ojca, i to byłby dla nich dramat, albo zdecydować, że to ja będę musiała się z nim męczyć. Wybór był trudny, ale dość dla mnie oczywisty.
Bardzo Cię dobrze rozumiem. Jak to procesowałaś?
Dużo rozmawiałam z moim psychologiem i z psychologiem dziecięcym. Udało mi się
nawet zaciągnąć na konsultację ojca moich dzieci, usłyszeliśmy, że jeżeli
będziemy w stanie dogadać się chociażby na takim poziomie logistycznym, to najlepszym
rozwiązaniem w takiej sytuacji, kiedy dzieci są bardzo związane z obojgiem rodziców,
jest opieka naprzemienna.
Wybraliście stosunkowo rzadko praktykowane w Polsce
rozwiązanie, w którym to dzieci zostały w waszym domu, a wy się tam co tydzień
zmieniacie.
Szukając rozwiązań, rozmawiałam trochę z moimi znajomymi z zagranicy, bo tu
mamy niewiele rozwiązań. Okazało się, że w krajach, w których ludzie są w
stanie sobie na to pozwolić, to jest to rozwiązanie, które się często stosuje, również
sądy popychają rodziców w takim kierunku. Forsowałam to od samego początku, bo
poczułam, że to będzie najlepsze rozwiązanie ze względów logistycznych i dla
spokoju dzieci. One były przyzwyczajone do tego, że rodzice się wymieniają, bo już
nie spędzaliśmy czasu razem, nie wychodziliśmy razem, jak się z nimi bawiliśmy,
to oddzielnie, był już pewien podział przed rozwodem. Napisałam więc taki wniosek,
na który dostałam odpowiedź, po której mnie po prostu z butów wyrwało, że on
chce wyłączną opiekę dla siebie. Napisał takie rzeczy, że ja jak to
przeczytałam, to myślałam, że zwymiotuję. To był stek bzdur! Długo się nie
dogadywaliśmy, cały czas była nerwówka. Nie wiedziałam co się wydarzy.
Jak sobie radziłaś wtedy z tym stresem?
Strasznie mnie to dużo kosztowało, a wcześniej byłam już zdiagnozowana, miałam
nerwicę i depresję lękową po przemocy w małżeństwie. Bałam się że on zabierze
dzieci. Groźby z jego strony wydawały mi się takie realne. Terapeuta wysłał
mnie do psychiatry po leki. Powoli coś zaczęliśmy negocjować, zaczęliśmy te
stanowiska swoje wypracowywać, ale ja byłam w strasznym stanie. Cały czas byłam
w szarpaniu mnie, bo on nie potrafił przyjąć, że ja naprawdę chcę zakończyć ten
związek, więc stosował różne metody, żeby mnie od tego odwieść. Tydzień przed
rozprawą postawił mnie przed wyborem: albo oddaję mu majątek, albo idziemy w
proces, który będzie trwał kilka lat i ja będę z nim mieszkać przez cały ten
czas.
Zaszantażował Cię.
Tak. Po tych wszystkich doświadczeniach, miałam takie głębokie przekonanie, że
ta kasa nie jest warta tego szarpania. Może bym wyszła z pieniędzmi, z
mieszkaniem, ale on by zrobił ze mnie sieczkę. Mój adwokat nawet mówił: „Niech
pani mu nie oddaje, będziemy walczyć, mamy mocne dowody”, a ja na to
odpowiadałam: „Mogę kupić spokój za mieszkanie i samochód, albo nadal żyć pod
jednym dachem z człowiekiem, który mnie niszczy.”.
Zadbałaś o siebie.
Dysputy z moją terapeutką były strasznie długie, ona mi zadawała pytania, co
jest dla mnie ważne, wyciągała tę decyzję ze mnie. Oczywiście moi rodzice byli
przeciwni, nie chcieli, żebym została z niczym. To były trudne rozmowy, w których
musiałam im wyjaśniać, że jeśli mu tego wszystkiego nie oddam, zniszczy mnie. Nie
wiadomo, w jakim stanie zakończyłabym tę batalię, biorąc pod uwagę, że mój
adwokat powiedział, że nie mogę się wyprowadzić z domu, bo to będzie argument
koronny, potwierdzający jego wszystkie oskarżenia, że porzucam dzieci. Ja go
też na tyle doskonale znałam, że wiedziałam, że pieniądze są dla niego ważne.
Jak już powiedziałam, że mu wszystko oddam, to mu trochę zeszło, w tym
porozumieniu, które zawarliśmy, dogadaliśmy się co do wielu kwestii.
Jak wasze dzieci przez to przechodziły?
W trakcie rozmowy o naszej decyzji moja córka się popłakała, a mój syn powiedział: ”Wiedziałem, że tak będzie”. On miał straszne wybuchy złości, po kilka dziennie, kiedy razem mieszkaliśmy, jest starszy i wszystko widział, nawet jak mój mąż poniewierał mnie pokątnie.
Wytłumaczyliśmy im, w jaki
sposób będziemy funkcjonować. Miałam duże obawy, jak to zafunkcjonuje w praktyce,
ale oni się w tym świetnie odnaleźli. Mają schemat tydzień na tydzień, wiedzą,
że w piątki mama przychodzi, tata wychodzi. Nie było żadnych trudnych rozstań, mój
syn przestał mieć wybuchy, jak w domu się uspokoiło, to on też się uspokoił.
Moja córka powiedziała mi, że wreszcie jest spokój. Myślę że oni ten rozwód
dalej trawią. Pytają: ”No ale, mamo, jak tak się można odkochać?”. Rozmawiamy o
tym, że są różne miłości i ta między mną, a nimi jest nie do przerwania.
Jak Ci wychodzi dzielenie mieszkania z byłym mężem?
Pomogło ustalenie kilku reguł. Po pierwsze reguły odnośnie sprzątania, czyli jak ja przychodzę w piątek to chata ma być posprzątana. Na początku było z tym słabo, ale udało się to wypracować i działa. Druga zasada ogólna to pranie, czyli nie zostawiamy sobie swoich brudów i na tyle, na ile możemy uprać rzeczy dzieci, to pierzemy.
Zostawiasz tam swoje rzeczy?
Mam tam takie rzeczy, jak szczoteczka do zębów, podstawowe kosmetyki i trochę domowych ubrań. Osobiste rzeczy każde z nas wyprowadziło. Są pamiątki dzieci, czyli na przykład na ścianach wiszą tam nasze wspólne zdjęcia.
Jak rozwiązaliście kwestie związane z przekazywaniem
sobie informacji z tygodnia?
Jak się zamieniamy, to wtedy jest raport, takie 10 minut na temat rzeczy
bieżących, co jest zrobione, co zostało do zrobienia, czy praca domowa jest
odrobiona, zaproszenia na urodzinki, logistyka.
A kwestie zaopatrzenia domu?
Każdy jest odpowiedzialny za
swój tydzień. Nie mamy alimentacji, każdy z nas w swoim tygodniu płaci za
dzieci, koszty ciuchów dzielimy po połowie. Pod względem finansowym jest ok i
to też było ustalone od samego początku.
Dzieci bywają w tym mieszkaniu, w którym mieszkasz
sama?
Były tutaj, bo były bardzo ciekawe. Jak
potrzebują tu przyjechać, to przyjeżdżamy. To mieszkanie jest dla nich dosyć
mało interesujące, bo to jest mieszkanie samotnej kobiety (śmiech).
A jak czuje się w tym mieszkaniu kobieta?
Cudownie. Udało mi się tu zrobić pewne rzeczy po swojemu, po tym rozwodzie potrzebowałam zaznaczyć, że to jest moje, ja tu jestem, ja sobie robię tak, jak chcę. Czuję się tu świetnie. W domu dzieciaków też czuję się bardzo dobrze.
Korzystasz z tego czasu, kiedy nie ma dzieci?
Wróciłam do siebie, jakbym wzięła tą dziewczynę sprzed lat za rękę i ją przeprowadziła do teraz. Dopiero teraz czuję, że jestem sobą. Przed macierzyństwem byłam bardzo aktywna, miałam swoje pasje, robiłam dużo rzeczy dla siebie i do wielu tych rzeczy wróciłam. Wiesz, to też taki czas, kiedy ja się zaprzyjaźniłam ze sobą.
Rozwiń proszę, to tak ładnie brzmi.
Zaczynałam terapię z takim celem, że chcę odnaleźć siebie, bo w tym procesie spełniania wymagań wszystkich wokoło, straciłam ze sobą kontakt. I w moim przypadku to był taki proces wracania do siebie. Mnie uratowała jedna rzecz, zawodowo działałam z psychologiem. I ta dziewczyna, przyjaźnimy się teraz, zabrała mnie na rozmowę i powiedziała: „Słuchaj, to jest twoja decyzja, twoje życie, ale ja widzę co się z tobą dzieje”. I wiesz, to było trochę takie katharsis. Dała mi numer do terapeuty, zadzwoniłam i pierwsze chyba sześć wizyt przebyłam w totalnym zagubieniu, w totalnym lęku, bo ja ten rozwód czułam w kościach, tylko tak się strasznie bałam.
Powiesz, czego się tak bardzo bałaś?
Człowiek w depresji lękowej bardziej boi się swoich projekcji niż tego, co realnie
może się wydarzyć. Moją największą obawą było to, że mój ex będzie mi chciał
zabrać dzieci. Dzieci były dla mnie top of the top. Oddałam całą kasę, cały
majątek, żeby jakoś te dzieci uchronić przed krzywdą, żeby ten rozwód był
możliwie spokojny. On doskonale wiedział, że jak mnie postawi na takim ostrzu,
to pójdę w tę stronę. I ja miałam wtedy do siebie takie pytanie: ”Nie czujesz
się słaba?”
I co sobie odpowiadałaś?
Że walka o ten majątek wcale nie oznacza odwagi. W moim przypadku oznaczałaby,
że popełniam samobójstwo.
Jak się zaczyna od nowa?
Super, bo na szczęście mój były mąż nie chciał moich oszczędności (śmiech). Moja mama zawsze mi mówiła: „Słuchaj, teraz jest dobrze, ale może być źle, także ty dbaj o siebie, dbaj o swoje zabezpieczenie finansowe, musisz być samodzielna, nawet jak jesteś w związku, musisz być samodzielna.”. Miałam więc dobrą pracę, która mi pozwoliła na wyjście z tego małżeństwa. Pokiereszowaną, ale nie zdewastowaną finansowo. Ta rada mamy mnie tu uratowała. Zaufanie zaufaniem, relacja relacją, ale to ty będziesz całe życie sama ze sobą i jak coś się stanie, no to ty musisz mieć coś, co ci pozwoli chociaż przez jakiś czas przetrwać, zanim się ogarniesz. Konsekwentnie, co miesiąc coś tam odkładałam i zgromadziłam poduszkę finansową, która pozwalała mi się poczuć bezpiecznie, kiedy podejmowałam decyzję o nowym życiu, moim i moich dzieci.
Czego teraz dla siebie chcesz?
Wiesz co, w zasadzie nie mam niczego, czego bym nie chciała teraz. Mam wolność wyboru, mam swoją bezpieczną przestrzeń, po tym wszystkim, co przeszłam, jestem pogodzona ze sobą. Na terapii zakończyłam temat rozwodu, idę dalej, chcę się rozwijać, otwierać na nowe.
Widzę, że moje dzieci są szczęśliwe, że ta sytuacja się normuje. Otaczają mnie ludzie, którzy mnie w tym wszystkim ciągnęli do góry i mam nadzieję, że tak pozostanie. Jak już osiadłam w tym moim nowym życiu, to stwierdziłam, że jestem z siebie mega dumna.