Wierzę, że istnieje miłość macoszyńska
Patchworki powstają z miłości, którą poprzedził rozpad. Trzeba ogromu dojrzałości i odpowiedzialności, by dźwignąć z partnerem/ką konstelację z: nie swoimi dziećmi, nie swoimi byłymi, nie swoją przeszłością zaglądającą czasem w nasze tu i teraz. W patchworkach będziesz mamą i może macochą. A może ty będziesz tylko ze swoim dzieckiem, ale to ono będzie w nowej rodzinie, którą zbuduje twój/oja ex z partnerką. Dziecko zyska macochę. To dobrze, kiedy dziecko zyskuje. W patchworkach i relacjach między domami łatwo o błędy. Te błędy kosztują czasem związek. Te błędy niemal zawsze wyrządzają krzywdę dziecku. Nikt tego nie chce. Dlatego do Rozmów matek po rozstaniach zapraszam macochy. Bo, jak mówi dziś moja rozmówczyni, psycholożka wspierająca mamy i macochy, prywatnie jedna i druga, Marta Kądziela: mamo po rozstaniu, nigdy nie wiesz, czy sama nie staniesz się macochą. A ja dodam od siebie, że wasz tu obecność i głosy pokazują mi, że kobiety mają moc otwierania, dlaczego więc nie zrobić tego w spotkaniu mam z macochami?
Znajdźmy jakieś stabilne, bezpieczne miejsce dla
konstelacji mama –macocha.
Uczyńmy założenie, że w tej rozmowie mówimy o kobietach, które mają dobre
intencje. Zależy im na tym, żeby nie skrzywdzić dziecka. I, choć pewnie dla wielu z
pań, które będą czytać naszą rozmowę, perspektywa macochy jest trudna do
przyjęcia to… nigdy nie wiadomo, kiedy samodzielna mama stanie się czyjąś
macochą. Warto mieć to na uwadze.
Jestem po wielu rozmowach z mamami i macochami i odnoszę wrażenie, że między jedną a drugą nie stoi dziecko, tylko facet. To trudny punkt wyjścia, bo jedna jest często w poczuciu krzywdy czy straty, a druga z tym mężczyzną buduje swoje szczęście.
Powiedziałabym nawet, że między nimi jest nie tylko facet, ale też zawiedzione marzenia, zawiedzione plany, ambicje, urazy, wściekłość. Jak człowiek jest rozżalony, a w rozstaniu zawsze mieści się żal, to często musi znaleźć kogoś, na kim można ten swój żal skanalizować. I to jest zupełnie zrozumiałe. Ludzkie.
W gabinecie zauważyłam, że zdarza się tak, że nawet jeśli macocha nie miała nic wspólnego z rozstaniem rodziców, poznała mężczyznę gdy był już „rozstany” to i tak słyszę, że to ona jest oskarżana o rozwalenie małżeństwa. Wściekłość i frustracja po rozstaniu potrzebuje ujścia i wtedy zdarza się, że nowa partnerka Exa jest kondensatorem tej frustracji.
Zatrzymajmy się sekundę przy tym zwiedzionym marzeniu, mamy po rozstaniach często opowiadają sobie takie koszmarne bajki o tym, jak wszystko czego chciały właśnie posiadła inna kobieta. Zabrała i teraz on jest na pewno taki wymarzony, dom mają jak z reklamy i jej dziecko w środku. Można oszaleć z nieszczęścia.
Jak ludzie idą do ślubu, zakładają, że „do grobowej deski”. Razem pożyjemy, razem się zestarzejemy. I nagle się okazuje, że tego nie ma. Nasz piękny, wymarzony obrazek się rozleciał. To trudne. W moim gabinecie często spotykam osoby, które po rozstaniu zadręczają się zastanawianiem „jak mu teraz jest?”, „Co ona teraz z nim robi?” itd. Na jakimś etapie można powiedzieć, że to taki element żałoby za szczęściem, które miało być. Ale gdy trwa to zbyt długo, to jest takie rozdrapywanie rany, której nie pozwalamy się zabliźnić. To utrudnia, o ile nie uniemożliwia zamknięcie przeszłości i otwarcie nowych drzwi. Ja na swój użytek nazywam takie osoby „niedorozstanymi”. Rozstanie jest zakończone wtedy, gdy to co dzieje się z Exem nie budzi już dużych emocji. Kiedy on średnio nas obchodzi, poza rolą taty naszego dziecka.
A wyobraź sobie, że często spotykam się też z tym, że kobieta, która sama zdecydowała o zakończeniu relacji, później gdy się okazuje, że jej były facet jest szczęśliwy w nowym związku, nagle chce go odzyskać. Przecież to miał być jej facet do końca życia, chociaż ona była już w międzyczasie z kimś innym. Jednak było w niej takie oczekiwanie, że tamten będzie czekać. A on nie czekał, wszedł w nową relację i zaczyna się inna historia i trzeba to dźwignąć.
Czyli wszystko zaczyna się od zamykania.
Skoro się rozstaliśmy, ja muszę przyjąć do wiadomości, że ta rodzina już nie istnieje. Muszę się z tego otrzepać i zamiast ziać jadem w tamtą stronę, powiedzieć sobie: „zakończyłam to, otwieram się na coś nowego, bo może mi też uda się stworzyć coś innego z facetem, który jest dobry dla mnie akurat w tym momencie mojego życia. Do którego być może dorosłam”.
Często ten nowy związek to jest takie domknięcie drzwi, oczywiście po odbytej żałobie i posprzątaniu sobie całego tego bałaganu po rozstaniu. Tylko to strasznie trudne i wymaga dużego dystansu, samoświadomości i dojrzałości.
Dojrzałość znowu zagląda nam w oczy.
Dojrzałość, żeby przyjąć sytuację z jej konsekwencjami i przestać walczyć. Iść na przód zamykając drzwi. Jeżeli cały czas patrzę wstecz na to, co mi nie wyszło, no to żyję tylko i wyłącznie frustracją. Szarpię się z Exem, jego partnerką, a przy tym krzywdzę moje dziecko.
I to jest jedna linia tego wątku i ona wychodzi z marzenia o partnerstwie. Jest też druga, która wychodzi z macierzyństwa. Napisałaś w wiadomości taką świetną rzecz, że szczęściem jest, jeśli nasze dziecko jest kochane przez więcej osób. Zgadzam się z tym całkowicie, ale żeby tu dojść, trzeba przyjąć, że dziecko nie jest naszą własnością.
Tak, bo gdy moje dziecko polubi
inną kobietę, pojawia się zazdrość. Zazdrości się nie pozbędziesz, bo to jest bardzo
ludzkie uczucie. Wyobrażam sobie, że jeżeli jestem mamą i widzę zdjęcie, na
którym inna kobieta trzyma w ramionach moje roześmiane dziecko, to na pewno poczuję
zazdrość. Ale warto sobie w tym momencie sobie powiedzieć: ”OK, śmieje się,
czyli dobrze się bawi. Jest ubrane, roześmiane, brzuch pełen. Jest pod dobrą
opieką.”. Trochę na zasadzie tego jak cieszymy się, że nasze dziecko
przywiązuje się do przedszkolanki. Przecież cieszę się, jeżeli moje dziecko z
radością idzie do przedszkola. Jasne, to znowu wymaga pewnej dojrzałości, nawet
samo przyznanie się przed samą sobą do tej zazdrości.
Natomiast w momencie, gdy mama uznaje dziecko za swoją własność, to nie będzie chciała nawet dać mu spróbować stworzyć relacji z drugą stroną. Bo przecież ono już ma relację z nią.
Ta dojrzałość daje nam możliwość, byśmy same poczuły, że mamy jakieś wsparcie.
To jest bardzo istotna rzecz i wynika z czystej matematyki. Jeżeli moje dziecko ma dwoje wspierających rodziców, to fajnie. Ale jeżeli miałoby ich dwoje plus kawałek, czy dwoje plus dwa kawałki, to ja mam wtedy pomoc. Jak muszę iść do szpitala, wyciąć sobie wyrostek robaczkowy, to wiem, że dziecko jest zadbane, ma bezpieczeństwo i troskę. Tylko to wszystko musi być dobrze omówione. Żeby nie było tak, że w jednym domu mówimy czarne, a w drugim białe. Musi być jasność kto ma w patchworku jaką rolę, że mama i tata mają najwięcej do powiedzenia.
To duże zadanie w macierzyństwie, wypuścić dziecko w świat i uwierzyć, że o nas nie zapomni. Jak często słyszysz ten lęk w gabinecie w kontekście patchworków?
Bardzo często. Pytam wtedy mamę: ”Skąd przyszło Pani do głowy, że ktokolwiek mógłby zastąpić mamę Pani dziecku?” Mama jest najważniejsza, bo jest mamą. Kropka. Nie ma nikogo takiego jak mama.
Dobrze jest skonfrontować się z tym pytaniem. Przecież choćby macocha stanęła na rzęsach i klaskała uszami, to nie będzie mamą, bo mama jest jedna. To też powtarzam w czasie konsultacji macochom. Nie rywalizuj z mamą. Nie masz prawa powiedzieć złego słowa na mamę do dziecka. Choćby cię język świerzbił i nawet jeśli nie znosisz tej mamy z całego serca, przy dziecku trzymaj buzię na kłódkę. Dlatego, że dziecko to jest pół mamy, pół taty. Macocha jest na dodatek. Jeśli mówisz coś złego o mamie, krzywdzisz dziecko.
Czego jeszcze boją się mamy?
Bardzo często spotykam się z argumentami typu: „oni mają więcej pieniędzy i przekupują moje dziecko”. I to jest tak: dziecko się mega ucieszy, jak dostanie super zabawkę, czy buty, ale choćby je obsypali brokatem to i tak mama będzie mamą. Po co zabraniać się bawić tą zabawką czy ją obrzydzać? A jeśli kusi nas, żeby tak robić, zniszczyć dziecku przyjemność, tylko dlatego, że pochodzi od taty, to warto się zastanowić, dlaczego czuje się tak niepewnie w swoim macierzyństwie, że się do tego posuwam. No, ale to już jest temat na terapię.
Mama jest jedna i najważniejsza. I nikt jej nie zastąpi. Macocha może starać się mieć swoje miejsce w życiu dziecka. Miejsce macochowe. To nie jest wyścig.
Lubię tę koncepcję o większej ilości troskliwych, życzliwych, a czasem kochających dorosłych w życiu dziecka. Macocha moich dzieci wniosła w ich życie rzeczy, które są ani moje ani ich taty, więc by ich nie dostali, gdyby nie ona, jak na przykład ścianka wspinaczkowa. To samo jest ze strony mojego partnera, wnosi w ich życie coś, czego ani ja ani ich ojciec byśmy nie wnieśli.
Dokładnie. Mówiąc żartem: czysta matematyka i wartości dodane. Cieszmy się, jeśli po rozpadzie rodziny, co jest dla dziecka trudne, w jego życiu mogą pojawić się inne życzliwe osoby: przyszywane czy przyrodnie rodzeństwo, z którym się można bawić czy bonusowi dziadkowie. Natomiast, żeby to się udało, to wszystko musi wyjść od tej podstawy patchworka, czyli od biologicznych rodziców i potencjalnych rodziców bonusowych, którzy dogadają się między sobą.
Znowu możemy powiedzieć, że dziecko ma szczęście, jak ma obok dojrzałych dorosłych. Na grupach o patchworkach pełno jest niechęci macoch do pasierbów, albo frustracji, bo czują niechęć dziecka.
W patchworku wszyscy muszą
swoje ego schować do szafy.
Jeżeli mamy sytuację, dość częstą, że dziecko nienawidzi macochy, bo słusznie
albo niesłusznie wini ją za rozpad małżeństwa rodziców, bywa nastawiane przez
mamę czy jej bliskich, przeciwko, potrafi zachowywać się okropnie. Ale to nigdy
nie jest wina tego dziecka. Ono spotkało się z sytuacją, która je przerosła. Za
relacje z dzieckiem w 100% zawsze odpowiada dorosły.
Zdarza się, że macocha nie jest w stanie tego dźwignąć, bo jest tylko albo aż człowiekiem. Czasem odchodzi, czasem walczy, czasem się miota. Jeśli do tego pan Tata, bo tak naprawdę to on jest tą osobą, która łączy te dwa osobne byty: dziecko i macochę, i to on jest odpowiedzialny za to, żeby te dwie strony się jakoś dogadały, jeżeli pan Tata nie umie ich wspierać, czarno widzę szanse tego patchworku.
W gabinecie bardzo często spotykam się z sygnałami, że: „Jego dziecko jest nawet miłe, ale albo jego matka, albo mój partner obrzydzili mi je swoim głupim zachowaniem.”, a to ty macocho jesteś odpowiedzialna, żeby sobie poukładać w głowie, że to jest dziecko i walka z nim jest fatalnym pomysłem, z góry skazanym na katastrofę, Trzeba jakoś dogadać się i nauczyć funkcjonować, choć będzie trudno. Jeśli macocha nie ma siły, nie chce zrobić tej pracy, być może patchwork nie jest dla niej.
Jestem pewna, że życie w patchworkach nie jest łatwe i nie jest dla wszystkich. Szkoda, że na samym początku tak mało osób zdaje sobie z tego sprawę. Większość macoch jakie znam, wchodziło w układ z dzieciatym facetem z niefrasobliwym „jakoś to będzie”…
Są takie partnerki ojców po rozstaniach, które mają pomysł być z nim blisko, ale jednocześnie stronić od jego dziecka, znasz?
Każda sytuacja jest inna, bo są w nią zamieszani są różni ludzie. Znam takie rodziny. To trudne organizacyjnie, bo ciężko mijać się w domu bez słowa, to psuje atmosferę. Choć znam też pary, które żyją na dwa domy i tak im dobrze. Wtedy gdy dzieci są u ojca, macocha jest u siebie i nie ma z nimi żadnego kontaktu. Życie pisze najróżniejsze scenariusze, o ile wszyscy są usatysfakcjonowani, wszystkie są dobre. Ale chciałam się podzielić jeszcze jedną refleksją. Taką na trudniejszy moment. Na szczęście z czasem się zmieniamy, dojrzewamy, dzieci rosną… dziecko, które nie akceptowało partnera rodzica, zaczyna rozumieć więcej, widzi że rodzic jest szczęśliwy, „mięknie”. Zdarzało mi się proponować macochom dawanie „kroku do tyłu” w bardzo napiętej sytuacji z pasierbem. Czas i cierpliwość w takim układzie to złoto.
Przystawmy znowu soczewkę na duet: matka –macocha. Co jest niezbędne między nami?
Jest takie hasło: Nie musimy się lubić, ale musimy się szanować.
To trochę o tym. Nie wolno nam, ani jednej ani drugiej, nadawać dziecku na siebie nawzajem, żadnego przewracania oczami. Powinnyśmy trzymać taką wspólną intencję, żeby dziecko czuło się bezpieczne w obu relacjach. Nie czuć wyrzutów sumienia wobec mamy, że polubiło macochę. I pamiętać, że zawsze chronimy dziecko.
Co to konkretnie oznacza?
Na przykład: Jeśli skonfliktowana z ojcem matka nie chce puścić dziecka na
wakacje za granicę, to macocha nie powinna przy dziecku wściekać się, że nie
pojedzie przez to nad ciepłe morze, tylko powiedzieć: „w tym roku pojedziemy na
super wakacje w Polsce”. Pewnie będzie czuła złość, ale nie ma sensu manifestować
tej złości przy pasierbie.
W drugą stronę: Nawet jeśli matka uważa, że ojciec płaci na dziecko zbyt mało, a jego nowa rodzina żyje w luksusie, niech występuje o wyższe alimenty do sądu, albo dyskutuje z nim samym, ale niech nie włącza w to dziecka. A jeśli mama i macocha mają potrzebę sobie powiedzieć coś niemiłego, to niech to mówią, ale w cztery oczy. Dziecko chronimy. Bez końca.
Mam wrażenie, że wszystkim nam przydałaby się szkoła.
Jest świetny film z lat 90, który polecam wszystkim macochom i mamom dzieci, które mają, lub będą miały macochę. W rolach głownych Julia Roberts i Susan Sarandon, tytuł oryginalny: „Stepmom”. I teraz się uśmiejesz, polski tytuł: „Mamuśka”, ta-dam! Słowo „macocha” dla dystrybutora było nie do przeskoczenia. Genialny film! Susan Sarandon, gra rozwódkę, która została z dwójką dzieci, z nastolatką i z kilkuletnim chłopcem. Jest jej były mąż, Ed Harris, który się związał z dużo młodszą, ekstra fotografką, którą gra właśnie Julia Roberts. I pojawia się dramat - uwaga spoiler!! - cała rodzina musi się przygotować do tego, że macocha musi przejąć obowiązki mamy. Jaki to jest dobry film! Pokazuje, że obie te kobiety chcą dobrze dla dzieci. Czasem im wychodzi, czasem nie wychodzi, ale finał zmusza je do tego, że muszą współpracować. Najpiękniejsza jest ich finałowa rozmowa, będziesz beczeć jak bóbr. Ta rozmowa jest właśnie o tym, że w rodzinie, w patchworku, trzeba schować ego do szafy. To film o miłości macierzyńskiej, ale i o miłości macoszyńskiej. Tak. Szczerze wierzę, że istnieje także takie uczucie, choć miewa słodko – gorzki smak.
Czym jest konflikt lojalnościowy dla dziecka?
Tragedią. Jeśli rodzice włączają dziecko w sprawy rozstania, pokazują dokumenty sądowe, zwierzają się jak to zostali skrzywdzeni przez drugiego, krzywdzą córkę czy syna. Jeśli dziecko usłyszy „no widzisz, tata nas zdradzał”, to ono nie przestaje lubić tylko tego tatę, ale i siebie samo. Wie, że jest w połowie tatą. Tatę kocha i nagle jest rozdarte między miłością do swojego taty, a nienawiścią, bo skrzywdził ukochaną mamę. Przecież mamę też kocha.
Przeczytałam gdzieś takie
zdanie, które szalenie lubię, że dzieci mają ogromne umiejętności
przystosowawcze. Całe życie dziecka, cały rozwój to jest przystosowanie się do
coraz szerszego świata. Najpierw się uczymy, jako niemowlę, żyć we własnym
łóżku, później we własnym pokoju, we własnym mieszkaniu, w przedszkolu i tak
dalej. Dlatego dzieci mają kolosalne umiejętności przystosowawcze. Traumę z
rozwodu robią rodzice. Do dwóch pokoi w dwóch mieszkaniach można się
przyzwyczaić. Do awantur, nastawiania przeciwko ukochanej osobie, do
manipulowania uczuciami dziecko się nie przyzwyczai. Jeśli mówimy o mamie zdradzonej,
porzuconej, to schowanie ego do szafy wymaga prawdziwego bohaterstwa. Bo
cierpi, bo została skrzywdzona i kusi, żeby się mścić, ale macierzyństwo to
jest stałe poświęcenie. Od pierwszego momentu.
Mamy często piszą, ze ojcowie wciągają
dzieci w każdą kolejną znajomość z kolejną kobietą, myląc kochanki z macochami.
Trudno im z tym i tu nie ma się co dziwić, bo po co dziecku takie sytuacje?
To jest kwestia bardzo konkretnej rozmowy z mężczyzną. Nawet jak go bardzo nie lubimy, siadamy z nim przy stole i mówimy: „Kochasz swoje dziecko, prawda? Nie chcesz mu robić kaszy z mózgu, to nie pokazuj mu swojej kolejnej laski. Nie chcę, żeby nasze dziecko miało taki model związku.” To jest ważna sprawa, bo dziecko w oparciu o to, co rodzice mu pokażą, będzie wiązało się w przyszłości, więc proste pytanie: chcesz, żeby twoje dziecko zmieniało partnera co dwa tygodnie? Wiem, że z dojrzałością panów bywa czasem bardzo źle. Jedyna rzecz, jaką możemy zrobić, to prosić, żeby właśnie oszczędzali tego dziecku. Próbować się dogadać, może pójść do psychologa, żeby mu to wytłumaczył. Często kiedy ludzie się rozstają, są już w takim amoku, że nie słuchają tego, co mówi druga strona, tylko każde słowo interpretują jako atak, czasem warto podpowiedzieć, żeby zapytał kogoś bezstronnego dlaczego i przed czym chcemy chronić dziecko. Podrywka pierwsza, piąta, piętnasta to nie jest macocha. To nie jest osoba dla dziecka, tylko dla taty.
A kim jest macocha?
Macocha to jest ktoś, kto chce się zaangażować w związek z tatą, ale i związek z dzieckiem. Według mnie macochą jesteś wtedy, kiedy dobrowolnie przyjmujesz jakąś część odpowiedzialności za obce ci dziecko. Wycierasz zakatarzony nos. Kiedy przyklejasz plastry na rozbite kolana. Kiedy zaczynasz wychowywać i mówisz, że naczynia same nie chodzą do zlewu, tylko prosisz o wstawienie ich do zmywarki. Żeby była jasność, z punktu widzenia macochy, nie jest to proste. To turbo wyzwanie zacząć wychowywać, bo znacznie wygodniej jest być miłą ciocią, która robi wszystko, żeby dziecko ją lubiło. Macochy mają taką tendencję do wycofywania się, pozwalania na wszystko, ale ile można tak znosić?! U mnie też się skończyło interwencją, miałam szczęście znaleźć cudowną terapeutkę, która mi zadała proste pytanie: „Dlaczego twierdzisz, że nie twoją rolą jest wychowywanie tego dziecka?”.
Bo nie wiem jak. Bo nie mam narzędzi do tego dziecka. Bo od tego są rodzice. Ja też się z tym borykam strasznie.
Dziecko wychowują wszyscy
dorośli w jego otoczeniu. Nauczyciele, dziadkowie, pani w sklepie, bo wymaga,
żeby powiedzieć dzień dobry, sąsiadka, której się ciężko zakupy wnosi po
schodach. Dziecko wychowują dorośli. Ty też masz do tego pełne prawo macocho. Macocha
jest więc także wtedy, kiedy się pojawiają jakieś trudności.
Jeżeli wszystko jest fajnie i spotykamy się raz na dwa tygodnie, pójdziemy razem na lody, a później „pa znikam”, to to jeszcze, moim zdaniem, nie jest macocha.
Kiedy i jak poznawać dziecko z partnerem/partnerką?
Oboje rodziców bardzo zawsze uczulam na to, żeby przedstawiali dzieciom nowe drugie połowy, dopiero wtedy, gdy są pewni, że to ktoś, kto będzie w ich życiu na dłużej. Dla ludzi, którzy są (powiem brutalnie) w „fazie testów”, nie warto burzyć spokoju naszego dziecka. Jeśli dopuszczamy kogoś do naszego największego skarbu, ryzykujemy, że dziecko się przywiąże, powinniśmy być pewni tego człowieka, prawda?
I druga ważna rzecz, nie ściemnijmy
dziecku wymyślając jakieś przypadkowe preteksty do spotkania. Warto powiedzieć
po prostu „Słuchaj, pojawił się w moim życiu ktoś ważny.”. I porozmawiać,
odpowiedzieć na pytania dziecka.
- No a kto to jest?
- Kolega z pracy, ma na imię Adam, jest brunetem i lubi ogórki kiszone.
- No a co z tatą? A co ze mną?
Odpowiadamy szczerze, językiem dostosowanym do wieku dziecka oczywiście. I bez
zbędnych szczegółów. Nasz syn czy córka nie powinien być naszym powiernikiem od
spraw sercowych. Od tego są przyjaciółki.
I mówimy: słuchaj, jeżeli będziesz chciał kiedyś poznać Adama, to daj mi znać.
Warto dać dziecku czas na oswojenie się z sytuacją, przetrawienie jej. I zwykle potem jest tak, że jak dziecko enty raz widzi mamę idącą na spotkanie z jej „Adamem”, pyta:
- A czy ja mogę iść z wami?
- Oczywiście, następnym razem cię zabierzemy.
Warto dać dziecku dojrzeć do tego momentu. No i oczywiście tej drugiej stronie też.
Powinnyśmy informować naszego byłego partnera, o tym, że wprowadzamy do życia dziecka swoją obecną połówkę?
Ja uważam, że tak. Żeby uniknąć nieporozumień. Rodzic ma prawo wiedzieć z kim jego dziecko spędza czas.
Jeżeli mówimy o rodzinie, która walczy, rodzicach, którzy ze sobą nie rozmawiają, to wiadomo, że jak w amerykańskim serialu, wszystko zostanie wykorzystane przeciwko tobie. Ale jeżeli udaje się nam rozstać, zostawiając nienawiść trochę z tyłu i na płaszczyźnie dziecka rozmawiać ze sobą po ludzku, no to warto się umówić na kawę i powiedzieć: „Słuchaj, jest Adam. Pewnie za niedługo chciałabym, żeby poznał naszą córkę. Dziecko będzie z nim bezpieczne”. I dodajemy: „Ja cię nie proszę o pozwolenie, tylko nie chcę, żebyś był zaskoczony.”
A potem nie nadawać. Nie wrzucać dziecka w poczucie winy i konflikt. Zatoczyłyśmy pierwsze koło, ale czuję, że potrzeba nam dużo rozmów.
Bardzo chętnie. Wiesz, jako nastolatka
miałam „macocha”, taką zabawną funkcję wymyśliłam dla partnera mojej mamy, bo
słowo „ojczym” wydawało mi się okropne. Byliśmy zżyci i bardzo zaprzyjaźnieni. Jeżeli
jestem dobrą macochą, a mam nadzieję, że mój pasierb tak by o mnie powiedział, to
także dzięki niemu. Bo on mi pokazał, jak można schować ego i wspierać z „drugiego
szeregu”. Nigdy w życiu nie usłyszałam od niego złego słowa o moim tacie. Przeciwnie,
zawsze mówił o nim z dużym szacunkiem. Co myślał, to myślał, ale mnie przed tym
chronił. To było dla mnie ogromnie dużo.
*
Marta Kądziela, psycholożka i
dziennikarka. Prowadzi gabinet, w którym udziela wsparcia rodzinom w sytuacjach
okołorozstaniowych, a także macochom i ojczymom. Prywatnie mama
przedszkolaczki, macocha licealisty i "nieżona" ich taty.
*
Jeśli chciałabyś docenić moją pracę, a tym samym wesprzeć działania na rzecz naszej społeczności, zostań Matronką Patronką Rozmów matek po rozstaniach. Zostawiam Ci link do Patronite, gdzie możesz wspierać mnie jako niezależną autorkę. I do Suppi, gdzie możesz postawić mi kawę. Dziękuję.